To dawny klasztor, przyklejony jedną stroną do bazyliki, z idealnie zachowanymi (odrestaurowanymi?) krużgankami, sklepieniami z kamienia i sakralnymi witrażami w oknach.
![]() |
stare mury klasztoru obsadzone glicyniami
Będąc w tej okolicy, wybraliśmy się też śladami Cezanne'a w okolice Góry Świętej Wiktorii, którą wielokrotnie malował, a potem drogą do Tholonet (pamiętacie tytuł książki Monty'ego?😉)...Po drodze wypatrzyliśmy skład z ceramiką u producenta (Potterie Soleo) i nie omieszkałam wybrać sobie jakieś nadtłuczone skorupy po niższych cenach 😄
Aix-en-Provence zwane miastem tysiąca fontann (w rzeczywistości jest ich ok. 150, ale faktycznie miałam nieodparte wrażenie, że woda tryska z każdego zakątka w mieście) to jedno z większych miast jakie odwiedziliśmy.
Aix-en Provence to miasto tętniące życiem, ale nie przytłacza. Z przyjemnością błąkaliśmy się po ciasnych uliczkach, podziwiając piękne kamieniczki czy uroczych skwerach z potężnymi platanami znanymi z płócien Cezanne'a. Widać jak lokalne władze dbają o estetykę przestrzeni publicznej - na jednym z rond zauważyłam zieloną ścianę, a potem doczytałam, że ta interesująca instalacja to wertykalny ogród autorstwa Patricka Blanc'a.
Z drugiej strony ściany tej estakady jest wodospad. Tak, wodospad!
Niestety, nie zdążyłam go obfocić, bo zdjęcia robiłam z auta jak wyjeżdżaliśmy już na autostradę do Arles, miasta van Gogha. Dojechaliśmy tam wieczorem, więc zdjęć brak, ale miasto bardzo ładne i warte dłuższego pobytu, na który nie mieliśmy już niestety czasu. Na obiad wybraliśmy się do restauracji La Telline (też z książki Monty Dona 😉), wydaliśmy zdecydowanie za dużo (ach te ślimaki morskie!) i ...ruszyliśmy do Cassis, na Lazurowe Wybrzeże.
Wtedy to wydawało się doskonałym pomysłem - weekend nad morzem, hurrrraaa!! - ale zdaje się, że na ten sam pomysł wpadło w tym samym czasie jakieś 50 tysięcy Francuzów, bo korki były niemiłosiernie, parkingi pełne, a osławione nadmorskie kurorty i plaże tak zatłoczone, ze wyjechaliśmy jeszcze szybciej niż wyjechaliśmy. Miejscowość jednak bardzo sympatyczna i zielona, a jakże!
Nasza wyprawa miała miejsce we wrześniu 2014, więc od publikacji książki "Francuskie Ogrody Monty Dona" minął ponad rok i być może stąd problemy z wejściem do niektórych ogrodów, gdzie np. zmienił się właściciel i nie udostępnia go zwiedzającym, inne są czynne tylko kilka dni w roku. Warto przed wyjazdem przejrzeć strony biur informacji turystycznej w okolicy i podpytać o aktualne dni otwarcia w ogrodach. Znajomość francuskiego na pewno też pomaga.
Moja opowieść o Prowansji kończy się tutaj, na Lazurowym Wybrzeżu. Choć nie udało się zwiedzić wszystkich zaplanowanych miejsc, o których czytałam, to wyjazd był bardzo udany i polecam wszystkim miłośnikom ogrodów. W kolejnej relacji zaproszę Was na północ Francji, do ogrodu Claude Monneta w Giverny, który zwiedziłam w 2016r. Do napisania!
|
ah ten Monty... Don :D
OdpowiedzUsuń